Etap I
O godzinie 12:00 dnia 4 września 1999 roku odbyło się uroczyste pożegnanie jachtu "Lady B." przez władze miasta i mieszkańców Łeby, sponsorów, przyjaciól, żeglarzy i wczasowiczów. Jacht obrał kurs na Christianso, które K.Baranowski na podstawie listu kaperskiego otrzymanego od władcy Księstwa Łebskiego ma objąć we władanie.
Gazeta Wyborcza:
"Na 'Lady B.' płynie na razie z załogą. Samotną żeglugę zacznie z
portugalskiego portu Vilamoura. Trasa wiedzie przez Kanary, Karaiby, Kanał Panamski,
Thaiti, Australię, Seszele, Morze Czerwone, Maltę i Gibraltar. Koszt wyprawy to 1 mln
zł. Jednym ze sponsorów jest miasto Łeba, które dało 100 tys. zl."
Wieczór Wrocławia:
"26 lat temu płynąłem jachtem 'Polonez' z zachodu na wschód, tym razem na jachcie
'Lady B.' ciągu roku chcę opłynąć świat ze wschodu na zachód. Trasa liczy około 28
tysięcy mil morskich - powiedział Krzysztof Baranowski."
4 września jacht "Lady B."
wyruszył w rejs z Łeby do portu Vilamoura w Portugali, skąd Krzysztof Baranowski
wyruszy już samotnie na dalszą część wyprawy. Pierwszy etap - w związku z pokonaniem
jednych z najbardziej ruchliwych szlaków morskich na świecie - jest załogowy. W Łebie
zaokrętowani zostali na jednostkę: kpt.jacht. Andrzej Pochodaj jako I of., j.st.mor.
Andrzej Ostrowski na funkcji II of., st.j. Tomasz Rybicki obsadził funkcję III of.
oraz jako załoga Cezary Dębek, Arkadiusz Potakowski i Adam Jagielak. Już następnęgo
dnia, po kilkunastu
godzinach żeglugi załoga dokonała "inwazji" na małą
duńską wysepkę Christianso, którą na podstawie listu kaperskiego wystawionego przez
Księcia Łebskiego objeła w posiadanie. Po zaledwie kilkugodzinnym postoju jacht obrał
kurs zachodni ku Kielowi, gdzie niesiony pomyślnymi wiatrami
dotarł wkrótce
przemierzając trasę niemalże jednym halsem. W Kielu dokonano m.in. przeglądu i
regulacji samosteru (Peter Foertman). W Kielu wyoketowani zostali Adam i Arek, którzy
powrócili do Polski. Oficerwie odtąd pełnili wachty jednoosobowo, a Czarek objął
zaszczytną funkcję kuka. Przejście Kanału Kilońskiego odbyło się niezwykle szybko
(7 h) i jeszcze tego samego dnia jacht opuścił Brunsbuttel. Morze Północne przywitało
nas słoneczną, żeglarską pogodą. Jacht osiągając w porywach prędkość 10
węzłów szybko przemierzył drogę do Kanału La Manche, minął Dover i płynął na
zachód. Mając rezerwę czasową kapitan postanowił odwiedzić Plymouth, z którego
rozpoczynał blisko 30 lat wcześniej start w regatach samotnych żeglarzy i poprzedni
rejs dookoła świata. Postój trwał krótko - niecałą dobę. Tam też dowiedzieliśmy
się niepokojących rzeczy o nadchodzącym niżu 955 hPa, który niewątpliwie zwiastował
cięzki sztorm. Krzysztof baranowski postanowił wyjść w morze czym prędzej i o ile to
będzie możliwe prześliznąć się przed nadciągającym sztormem ku południu. Niestety
południowo-zachodnie wiatry nie pozwoliły na to, a pogarszająca pogoda nakazywała
szukanie schronienia w Breście. Tam też przeczekaliśmy najgorsze trzy dni. Na Atlantyku
siła wiatru dochodziła do 12° w skali Beauforta, a w samym porcie, stojąc daleko w
głebi lądu, osłąnięci falohronami mariny zanotowaliśmy siłę wiatru 9°. Wysoka
fala zmuszała nas do ciągłego pilnowania i poprawiania cum i odbijaczy. Mieliśmy
nadzieję, że wkrótce się to skończy. Stało się inaczej. Prognozy wciąż były
niepomyślne - ogromny niż stał w miejscu, a za nim tworzył się kolejny. Mimo to
postanowiliśmy wyjść w morze - inaczej groziło nam "zabetonowanie" w
Breście.
Pierwszy dzień na Zatoce Biskajskiej nie zapowiadał tego co
nastąpi. Pogoda była niezła, wiatr o umiarkowanej sile. Nawet jego kierunek zmienił
się na "właściwy" czyli north-west. Idylla nie trwała jednak długo. Wiatr i
fala zaczęły narastać, a ich kierunek zmienił się na ćwiartkę
południowo-zachodnią. Rozpoczęło się halsowanie pod wiatr dochodzący w porywach do
10° B. Musieliśmy obrać kurs zachodni a czasami wręcz północno-zachodni, gdyż
inaczej groziło nam wepchnięcie do biskajskiego kotła. Po dokonaniu zwrotu (już poza
011° W) wszystko wskazywało na to, że uda nam się wziąść lewą burtą Cabo Villano
i Finistere. Niestety wiatr ponownie odkręcił na południe i wyszliśmy na
północno-zachodni kraniec Hiszpanii co zmusiło nas do wykonania jeszcze jednego halsu
na zachód. Kolejny zwrot i kolejne godziny w ciężkich warunkach. Nawet jeśli siła
wiatru spadała do 5° czy nawet 4° Beaufortów, to wysoka fala od dziobu powodowała
uciążliwą żeglugę, hamując jacht, rozbijając się o burty, mocząc żeglarzy na
pokładzie. Dopiero ostatnie trzy dni żeglugi, już w pobliżu brzegów Hiszpańskiego i
Portugalskiego, dały chwilę wytchnienia, mimo iż wiatr wciąż wiał z południa. W
końcu można było się wysuszyć i choćby trochę wygrzać w słońcu.
Przedostatniego dnia mineliśmy Cabo Roca, a wieczorem ujście Tagu. Następnego
dnia rano, w pięknym słońcu ukazały nam się przylądki St. Vicente i Sagres. Do
Vilamoury zostało kilkanaście godzin, gdzie dotarliśmy pod wieczór. Łącznie w dniach
04-28.09 jacht przebył 2293 Mm w czasie 403 h żeglugi na żaglach i 39 h na silniku. Z
tego w ciężkich warunkach blisko 20% czasu żeglugi (10 h przy sile wiatru 8-10° B i 66
h przy sile 6-7° B). Odwiedzono porty: Christianso, Kiel, Holtenau, Brunsbuttel,
Plymouth, Brest, Vilamoura.
W porcie rozpoczęły się niezbędne naprawy, przeglądy, zakupy - jednym słowem przygotowania do kolejnego etapu. Wielką pomocą okazali się mieszkający w mieście Polacy.
W samotną podróż w kierunku Wysp Kanarysjskich Krzysztof Baranowski wyruszył 3 października o godzinie 1810.
A.P.